wtorek, 25 sierpnia 2009

RIDERS ON THE STORM - UNOSZENI BURZĄ.Seria relacji dla Nadajemy TV - Artura Kozłowskiego, nurkującego w jaskiniach Irlandii i UK. cz.II

Z powodów, których pewnie nigdy do końca nie zrozumiem, wróciłem jednak następnego tygodnia. I kolejnego również. Na odcinkach pokrytych przez grube warstwy mułu poręczówkę umocowałem do plastikowych rurek wbitych następnie w podłoże i w ciągu kilku kolejnych nurkowań udało mi się przesunąć limit eksploracji do ponad 400m w głąb jaskini. Dodatkowym problemem okazały się wysokie opady deszczu powodujące niezmiernie silny prąd przy wejściu, tam gdzie przekrój korytarza był najmniejszy. Nurkowania były już od jakiegoś czasu dekompresyjne i żeby nie zostać wyrzuconym z jaskini wraz z nurtem wypływającej wody zainstalowałem na sześciu metrach 10mm linę, by mieć jakiś punkt zaczepienia na ostatnim przystanku. Pomysł okazał się wyjątkowo trafny, i co najmniej raz uratował mnie to od niechybnej wizyty w komorze dekompresyjnej. Na drodze dalszej eksploracji pojawiła się jednak pewna przeszkoda: masywny tunel, którym dotąd podążałem nagle skończył się i pomimo kilkakrotnych prób nie mogłem znaleźć kontynuacji. W mniej więcej tym samym czasie poznałem Jima Warny, belgijskiego płetwonurka jaskiniowego mieszkającego na stałe w Irlandii. Pomimo 25 lat Jim miał już duże doświadczenie w nurkowaniu pod ziemią, głównie na obiegach zamkniętych. Miał również zacięcie eksploracyjne i gdy zaoferował mi pomoc przy projekcie nie mogłem sobie życzyć więcej. W ciągu kilku kolejnych wspólnych wypraw zlokalizowaliśmy niewielki otwór tuż przy stropie jaskini, wystarczający jednak byśmy mogli się przez niego przedostać w naszych mało opływowych konfiguracjach sprzętowych: ja w 15-litrowym twinsecie i Jim w swoim rebreatherze Megalodon. Za otworem rozciągała się obszerna, stopniowo wypłycająca się komnata. Brak prądu i grube warstwy lekkich osadów zalegające na bezładnie porozrzucanych masywnych blokach skalnych przemawiał za tym, że nie był to główny ciąg jaskini. Kluczyliśmy wśród nich niemal po omacku, płacąc całkowitą utratą widoczności za każdą próbę stabilizacji naszej nici Ariadny; nie mogliśmy sobie jednak pozwolić na żaden błąd w poręczowaniu wiedząc, że jest ona w tych warunkach naszą jedyną szansą na powrót.Dla obopólnego bezpieczeństwa wszystkie nurkowania wykonywaliśmy oddzielnie, próba zespołowej eksploracji byłaby w takich warunkach czystym szaleństwem. Pokonując kolejne zwężenie wynurzyliśmy się do -19m skąd, kolejna niespodzianka, niewielki korytarz zaczął stromo opadać w dół, najpierw pod kątem 60 stopni, a następnie już pionowo. Całkowicie nie wiedząc czego oczekiwać, powoli opuszczałem się w ciemność, na której moja nowa siedmiodiodowa latarka DragonSub nie robiła najmniejszego wrażenia – jej blask oświetlał zaledwie ścianę, wzdłuż której opadałem. Każdy kolejny metr był zaskoczeniem i niósł ze sobą nie tylko olbrzymią dawkę napięcia, ale również obietnicę fantastycznej i znaczącej eksploracji. Gdy dotarłem do dna jaskini na -43m, z racji wysokiego PPO2 i END postanowiłem jedynie zrobić kilkumetrowy rekonesans by potwierdzić ciągłość korytarza. Wracając zaplątałem się jednak beznadziejnie we własną poręczówkę i dopiero zdjęcie kasku i odpięcie jednej z butli depozytowych pozwoliło mi się uwolnić. Jeszcze w trakcie rozplątywania obiecałem sobie, że moje następne nurkowanie tutaj będzie na trymiksie. Tego samego dnia Jim osiągnął głębokość -45.5m, największą w Polldelin i jakimkolwiek innym irlandzkim syfonie w tamtym czasie oraz potwierdził, że wróciliśmy z powrotem do głównego ciągu, potężnego korytarza o wymiarach 10 na 7m. Tamtego dnia nie mogliśmy być bardziej szczęśliwi. Nasza radość nie trwała jednak długo – wkrótce ponownie zgubiliśmy drogę naprzód wśród skomplikowanych, prowadzących do nikąd rozgałęzień jaskini. Korzystając z dobrej pogody Jim wrócił do jednego ze swoich projektów w innej części Niziny Gort zostawiając mnie sam na sam z problemem. Paradoksalnie, brak większych opadów w ostatnim okresie wcale nie pomagał: marginalnemu polepszeniu widoczności towarzyszył całkowity brak wyczuwalnego nurtu, szczególnie w dużych korytarzach. Postanowiłem czekać więc na burzę i wzmożone przepływy aby móc łatwiej wyśledzić kierunek, z którego płynęła woda. Ostatecznie moja taktyka zaczęła skutkować i po przeszło 100m kluczenia po zamulonych sekcjach jaskini i tropieniu raz to pojawiającego, potem znów znikającego prądu, udało mi się w końcu przebić do biegnącego na -38m przestronnego 4m na 3m tunelu z wyraźnym, łatwym do podążania nurtem. I chociaż kolejne 100 metrów eksploracji należało do jednych z najłatwiejszych podczas całego projektu, to musiałem jednak w końcu zebrać się na szczerość przed samym sobą i przyznać, że od jakiegoś czasu balansowałem na granicy swoich świeżych jeszcze umiejętności technicznych: dotarcie do 850-go metra w Polldeelin wymagało ponad 3 godzinnych nurkowań z 7-8 butlami. Oceniając całkowitą długość podwodnego trawersu na około 1.5 km postanowiłem nie kusić więcej losu i pozostałe szacowane 600-700m zrealizować od strony Polltoophill w Castletown..
CDN...

cytat z...

http://ekstra.sport.pl/ekstra/1,151825,19971902,amazonski-triatlon.html?disableRedirects=true - Cały czas płynąłem za Marcinem na wynajęte...